Zielony Dziennik

Dziennik emigranta: Koniec demokracji, koniec historii?

06.05.2011 Torquay
Dziennik emigranta: Koniec demokracji?
Kilka dni temu pisałem o zabójstwie największego terrorysty wszechczasów, najbardziej poszukiwanego człowieka na Ziemi – Osamy bin Ladena.

Przez ostatnie parę dni wyciekło jeszcze więcej informacji na ten temat, jak choćby ta, że terrorysta nie miał broni w trakcie ataki, że zasłaniał się ciałem jednej ze swoich żon, że jeden z jego synów także zmarł, a jego 12 letnia córka oglądała wszystko co się w tej willi stało. Ameryka się cieszy jak głupia, prezydent Barak Obama ma chwilowy(zapewne) wzrost poparcia społecznego. Świat obiegło zdjęcie, jak atak komandosów prezydent ogląda sobie w zaciszu swojego biura w Białym Domu w Waszyngtonie. Wszystko pięknie i ładnie. Niby nic się nie zmieniło, jeden człowiek zmarł, Stany Zjednoczone zabiły największego wroga. Sielanka? Być może, ale Ameryka straciła coś bardzo ważnego, czego nie da się odzyskać.

Co takiego ta Ameryka straciła? Państwo się zapytają. Otóż wraz ze śmiercią Osamy, który został zamordowany z zimną krwią Stany Zjednoczone straciły coś, czego nie da się odzyskać. Nie mówię tu o spokoju, bo przecież nie wierzę, żeby taki spektakularny sukces nie odbył się bez przerażającej w skutkach odpowiedzi Al-Kaidy. Tego można było się spodziewać. Jednak to co Stany Zjednoczone straciły to przewagę moralną, dzięki niewzruszonych zasadach ochrony praw człowieka. Przypomnę, że USA powstały jako demokracja. I do dziś się mienią największą demokracją świata – zapominając choćby o Indiach z miliardem osób, którzy przecież też głosują w wyborach jak każdy Amerykanin. A demokracja operuje na pewnych zasadach. Po pierwsze wszyscy są równi wobec prawa. Po drugie: nie można zaaresztować nikogo bez nakazu sądowego. Każdy jest niewinny dopóki nie udowodni się mu winy. Każdy ma prawo do adwokata i uczciwego procesu. To są absolutne fundamenty demokracji! To podstawa na której zbudowano nie tylko to państwo, ale także prawie wszystkie pozostałe kraje na świecie. Ideał, do którego dążą wszyscy. Ideał dla którego w tym roku rewolucje odbyły się w krajach arabskich: w Egipcie, Tunezji, Libii i innych. Te zasady sami sobie wybraliśmy, żeby odróżnić się od barbarzyńców, tyranów i autokratów i despotów. Oglądałem dziś w nocy program Piers Morgan Tonight, gdzie występował kontrowersyjny reżyser – Michael Moore (twórca „SupersizeMe” czy „9/11”) i on tam przytaczał te same argumenty co ja. Przecież zbrodniarzy hitlerowskich postawiliśmy przed trybunałem norymberskim. Tak samo było ze zbrodniarzami czystek etnicznych na Bałkanach. Jak wspominałem we wcześniejszym tekście Izraelczycy porywając Eichmanna z Argentyny postawili go przed swoim sądem. Może ktoś mi wyjaśni dlaczego tego nie dało się zrobić z Osamą?
Inna sprawa to postawa samego prezydenta USA – przecież nie dalej jak dwa lata temu Barak Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla! Ten sam człowiek potem wydaje nakaz zabicia terrorysty. Bez sądu, procesu, możliwości obrony, z zimną krwią. Osobiście uważam, że Obama powinien zwrócić tą nagrodę. Z pewnością na nią nie zasługuje. Idąc dalej tym tropem Osama bin Laden osiągnął swój cel przez swoją śmierć (jakże nasze życie jest ironiczne!) – bo żołnierz który pociągnął wtedy za spust zabił nie jednego człowieka, ale także demokracje jako tako. Demokrację jako ideał. Ideał dzięki któremu byliśmy lepsi od wszystkich tych Pol Potów, Stalinów, Kim Dzong Illów naszych czasów. Mieliśmy moralną wyższość nad wszystkimi tymi, co sami rządzili za pomocą pistoletu mniejszego czy większego. Co zostało nam teraz? Racja stanu? Dziękuje wolałem stan poprzedni.

Co się teraz stanie? Ja nie wiem. W każdym razie cios w zachodnioeuropejski styl życia jest nieodwracalny. To rana śmiertelna. Pytanie tylko co dalej. Nie wiem. Podejrzewam, że wszyscy będą się starać o tym zapomnieć, przemilczeć. Bo już wyprzeć się tego wszystkiego nie da. Ale fundament pękł i tylko czas pokaże ile to potrwa. Bo zmiany są nieodwracalne. Skończyła się epoka. Mam nadzieję, że nie skończy się historia. Bo tego może jeszcze nie widać, ale to jest koniec.

Artur Pomper