Zielony Dziennik

Dziennik emigranta: z czego dumni mogą być Polacy

11.06.2011 Torquuay
Dziennik emigranta: duma z bycia Polakiem?
Kiedyś miałem taki kurs, na którym uczyłem się tylko po to, żeby dostać papierek umożliwiający mi pracę jako tłumacz środowiskowy.

Kurs trwał pół roku, a ja nie musiałem za niego płacić. Jak się okazało, koszt jednak był, jednak w dosyć dziwnej walucie. W mojej pracy bardzo nie podobało się, że ja miałem większe ambicje od pozostałych. Nie wiedzieć dlaczego uważali, że trafiłem na jakąś żyłę złota, z której byłbym głupcem jakbym się wycofał. Kompletne nieporozumienie, w każdym razie kurs był kolejnym gwoździem do mojej trumny. Nieważne. Kurs sam w sobie nie był może bardzo trudny, ale na pewno był ciekawy. Na jednym ze spotkań zapytano nas (a byli nie tylko Polacy, ale Hiszpanie, dziewczyna z Wenezueli, dziewczyna z Grecji, ktoś z Włoch i Francji, Słowacy oraz Czeszka, oraz dziewczyna z Ghany oraz kobieta z Trynidadu) co nas napawa dumą w naszym narodzie – jego kulturze, czy obyczajach. Z czego byliśmy dumni. Ja nie wysiliłem się na jakąś wyjątkową odpowiedź (wydaje mi się, że mówiłem o Szopenie), ale koleżanka była bardziej twórcza. Powiedziała, że dumna jest z polskiego kombinatorstwa.

Trudno było to słowo przetłumaczyć, bo nie ma angielskiego odpowiednika. Widocznie Anglicy nigdy kombinować nie musieli. Bo mieli wszystko czego potrzeba? Albo nie potrafili? Albo im się nigdy nie chciało? A może wszystko naraz? A w Polsce nigdy tak nie było. W Polsce trzeba było kombinować, żeby mieć coś lepiej niż inni, bo większość miała mniej więcej to samo. Zresztą, żeby w miarę normalnie żyć trzeba było się nieźle wysilać. Żeby więc coś mieć – na przykład dom, trzeba było kombinować. Przecież samo pozwolenie na budowę to jeszcze nie był koniec. Co z tego, że przekupiło się kogo trzeba. Pozwolenie to był początek długiej drogi. Bo trzeba było znaleźć architekta, najlepiej takiego, co miałby chody w urzędach i przepchnął plan. Potem trzeba był wykombinować jak z małego przydziału na przykład cementu wybudować ten dom. A później całą resztę. Kombinowania było co niemiara. Inaczej się nie dało. Kto nie kombinował, ten nie miał. Pamiętacie tą scenę, z „Poszukiwana, poszukiwana” na końcu filmu, gdy Wojciech Pokora parkuje swojego zagranicznego kabrioletu – dwie dziewczyny rozmawiają – ten to musi nieźle kombinować. I mówią to z pochwałą i zazdrością, że ich facet nie jest tak zaradny,
A w Wielkiej Brytanii? W Polsce co drugi człowiek to złota rączka: malowanie, elektryka, murowanie, wymiana uszczelki – Polak musiał robić to sam, bo fachowcy byli drodzy, a do większości opłat trzeba było dołączyć flaszkę wódki. To był przecież mus. Ale zanim ten fachowiec cokolwiek zrobił, to przecież trzeba było go ściągnąć jakoś do nas – co też nie było specjalnie łatwe. Szczególnie jeśli taki fachowiec od siedmiu boleści nie pracował dla siebie. W Anglii do wszystkiego bierze się specjalistę – którzy słono karze sobie płacić. Elektryk, hydraulik, specjalista od zakładania bojlerów, czy mechanik samochodowy. To dobre zawody, bardzo dobrze płatne. I wciąż potrzebne. I Anglicy płacą, bo sami nie potrafią niczego zrobić. To dlatego usługi odpowiedzialne są za 70% tamtejszego Produktu Krajowego Brutto! W Polsce wciąż znacznie mniej.

Więc to kombinatorstwo to jest coś, z czego możemy być dumni, bo nie każdy to potrafi. Nie każdy chce, nie każdy ma na to czas. A Państwo, z jesteście dumni z bycia Polakami?

Artur Pomper