Zielony Dziennik

O "Makbecie" w Baju Pomorskim pisze Michalina Łubecka

Makbet jak malowany.
Toruński „Makbet” to fantastyczne spotkanie męskiego pierwiastka. Tu swoje siły łączy Szekspir, Bosch, Dali, Lisowski, Hubička i Nazaruk. W rezultacie otrzymujemy niezwykle ciekawy obraz, który rozbudza świadomość widza.

Interesująca, choć momentami zbyt dosłownie przekładająca treść dramatu na działania sceniczne, jest chęć podkreślenia przenikających się w dramacie światów. Sama scena ma trzy poziomy – to ukazujące kolejne świadomości czy też tajemne światy, to skrywające ich głębię. Jest tu i świat pod deskami, z którego wychodzą stwory i w który zanurzają się bohaterowie. Dodatkowo jeszcze skraj sceny, z którego bohaterowie komentują wydarzenia, puszczając czasem oko do publiczności. To już sporo. A to dopiero początek.
Są postaci i elementy jakby wycięte z obrazów Dalego i Boscha. Te ożywione dziwadła są fantastycznie przerażające, barwne i – co najważniejsze – świetnie ilustrują dzieło Szekspira, dorzucając niezwykle ciekawą perspektywę. To przenikanie się sztuk na deskach – w elementach scenograficznych i kostiumach jest zdecydowanie najmocniejszą stroną spektaklu, za którą twórcom należą się ogromne brawa. (Szczególnie za doskonałą scenę z lustrami, zza których Makbetowi wyłaniają się to jego oprawcy, to knujące wiedźmy!).
Momentami można jednak odnieść wrażenie, że scena Baja Pomorskiego nie mieści wszystkich elementów, które w „Makbeta” chcieli wtłoczyć twórcy. Jest tu ciekawa, świetnie dobrana muzyka (choć warstwa dźwiękowa momentami na premierze kulała – po zagłuszających śpiewach przychodziły z trudem słyszalne kwestie aktorów; zresztą po paru wyśpiewanych fragmentach każdy kolejny zaczynał nużyć) świadcząca o bardzo dobrym wyczuciu zarówno Piotra Nazaruka, jak i Juliusza Packa, który na żywo komentował dźwiękami działania na scenie. Zbędne jednak zupełnie wydają się elementy komiczne, które miały, zdaje się, dać chwilę oddechu publiczności. Spektakl pokazał ambicje twórców do stworzenia wielkiego dzieła, do którego niezbędna byłaby także większa przestrzeń.

Aktorska gra ciekawa, ale – przy takim zamyśle inscenizacyjnym bardzo dobrze – nie przyćmiewa strony wizualnej. W roli tytułowego Makbeta dobrze spisał się Mariusz Wójtowicz, który z każdą minutą przedstawienia grał coraz bardziej zdecydowanie i ciekawie. Druga część spektaklu pozwoliła także rozwinąć się początkowo dość delikatnej Lady Makbet. Pod koniec spektaklu Edyta Łukaszewicz-Lisowska w pełni uosabia żądzę krwi przemieszaną z obłędem. Na szczególne brawa zasługuje mocna Agnieszka Niezgoda w roli Hekate i Odźwiernego – pięknie dopracowanych pobocznych rolach dodających smaku całości. Do przeszywających scen należeć będzie na pewno ta z udziałem Jacka Pietruskiego (Macduff) oznajmiającego Makbetowi sposób swoich narodzin – oklaski!

Michalina Łubecka

www.teatrdlawas.pl