Zielony Dziennik

Spór o umowy z prawnikami

Urząd miasta Warszawy lubi zabawy z własnymi radnymi, jeśli nie grają w „chowanego”, to w „kotka i myszkę”. Tym razem do zabawy wciągnięty został sąd, do tego Fundacja im. Batorego, kilka kancelarii prawnych i dziennikarzy, a sytuacja zaczyna przypominać „berka”.

Jak to zwykle bywa, gdy w grę wchodzi wydatkowanie publicznych, czyli „naszych” pieniędzy większość chciałaby czuwać nad każdym groszem. Organy, które planują przeznaczanie finansów z reguły trzymają się względnej jawności danych oraz rzetelności przeznaczania środków. Niestety, nie tym razem. Nawet radnemu nie jest dane poznać środków przeznaczanych na opłacenie zewnętrznych kancelarii prawnych. I w tym momencie sprawa zaczyna przypominać dość kiepską, ale zawsze… intrygę.

Sprawa niejawności warszawskich umów z zewnętrznymi kancelariami prawnymi ma swój początek w 2009 roku. Bój z władzami ratusza rozpoczął Jarosław Krajewski, radny z ramienia PiS. Finałem okazała się droga sądowa. Po 34 miesiącach wydano jednoznaczne orzeczenie- umowy muszą zostać ujawnione. Niemal 50 tysięcy środków publicznych zostało przeznaczone na opłacenie kolejnej kancelarii, która przygotowała wniosek o wstrzymanie egzekucji oraz skargę kasacyjną.  Jednak od marca zeszłego roku obowiązuje zapis o udostępnianiu danych osób zawierających umowy z miastem. Mimo wyroku, finanse przeznaczane na sporządzanie analiz oraz reprezentację przed trybunałami sprawiedliwości wciąż pozostają tajemnicą.  Wspomniane kancelarie należą do grona najbardziej znanych, jak choćby Zakrzewski Domański Palinka, których  stawki „uzależnione są od specyfiki i rodzaju sprawy”.

Kwestia intryguje kolejne osoby i organizacje. Radny należących do SLD, Krystian Legierski zainterweniował w samym ratuszu. Z racji pełnionego urzędu, złożył on interpelację w czerwcu 2011 roku. Odpowiedź władz pozostawia wiele do życzenia-radny powinien złożyć odpowiedni wniosek, z uzasadnieniem interesu publicznego, aby uzyskać dane. Próba złożenia problemu, przez radnego,  do komisji rewizyjnej Rady Warszawy została zablokowana przez PO. Oburzony sytuacją radny skierował sprawę interpelacji oraz odpowiedzi urzędu do Fundacji im. Stefana Batorego.

Dyrektor programu Przeciw Korupcji, Grażyna Kopińska wystosowała odezwę, w której zwraca uwagę urzędnikom na „nieuzasadnione utrudnienia w realizowaniu funkcji radnego”, a także ostrzega- „ w odbiorze opinii publicznej może poddawać (przyp. red. postępowanie władz miasta) w wątpliwość przejrzystość funkcjonowania urzędu”. Stanowisko argumentuje ustawą z 2011 roku o dostępie do informacji publicznej, podziałem władzy oraz funkcji kontrolnej rady miasta. Fundacja staje w obronie radnego, którego obowiązkiem jest obserwowanie i interweniowanie w sprawy publicznie istotne. Wszelkie kroki podejmowane w obronie stanowiska ratusza budzą podejrzenia opozycji- Czy w ten sposób ratusz kupuje sobie przychylność renomowanych kancelarii, płacąc im z publicznych pieniędzy, a później ci sami prawnicy świadczą usługi partii?- pytają.

I tak każdy biega za każdym, czyli bez celu. Wydaje się, że zarówno radny, jak i Fundacja mają zupełną rację i prawo upominać się o dane w „imię dobra obywateli”.

A miasto nie pozostało bierne, ponieważ z perspektywy ratusza działa zgodnie z prawem, odwołując się do statutu. Zapisy owego statutu mówią o jawności działalności organów miasta oraz dostępie do informacji dla wszystkich obywateli (§11).  Co ciekawe wicedyrektor gabinetu prezydenta miasta Warszawy, Jarosław Jóźwiak  tłumaczył, że aby otrzymać informacje należy o nie po prostu zapytać, ale „umiejętnie”. Czyli jak? Skoro orzeczenie sądu, interpelacja radnego czy odezwa Fundacji nie były w stanie „umiejętnie” wpłynąć na udostępnienie informacji o przeznaczaniu środków publicznych.

Problem nie dotyczy wszystkich aglomeracji w Polsce. W Łodzi, Katowicach czy Krakowie dostęp do tego rodzaju danych nie stanowi problemu. Sumy przeznaczane na umowy z zewnętrznymi kancelariami utrzymują się na poziomie od 50 tys. do 600 tys. Zł.  Sytuację w łódzkim ratuszu przedstawił rzecznik, Marcin Masłowski- U nas są to kontrakty incydentalne. Z ostatniego roku pamiętam dwa: za 40 tys. Zł i 500 tys. zł. A wszystkie sprawy sądowe prowadzą nasi prawnicy z urzędu- komentował w wywiadzie dla Rzeczpospolitej.

Czy i jak długo jeszcze umowy z 32 kancelariami prawnymi, opiewające na kwotę ponad 2 milionów złotych pozostaną tajne? Dopóki pozostaną w sferze marzeń opozycji, będzie snuła podejrzenia
o ukryte malwersacje i intrygi.

Natalia Lech

Zd24.pl