Wielcy faceci, jajowata piłka i hot-dogi

0
1281
views

Tak finał Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego mógł odebrać ktoś niezorientowany. Jednakże rzeczywistość pokazała, że propagowanie tego sportu w Polsce nie jest błędem.

Leniwe, niedzielne popołudnie. Temperatura bynajmniej nie przeszkadza w spacerach, jak to bywało w ostatnim czasie. Około 15:30, a więc na półtorej godziny przed rozpoczęciem meczu, mało kto myśli o wdrapywaniu się na trybuny. O pozostaniu w promenadach Stadionu Narodowego decyduje przede wszystkim piknik rodzinny zorganizowany dla wszystkich przybyłych, jak i wspomniana aura, która idealnie komponuje się z klimatem imprezy. Wiele atrakcji, jak możliwość zagrania w Lacrosse'a, zrobienia zdjęcia z zawodnikiem futbolowym czy dmuchane zjeżdżalnie dla dzieci, wpływają na to, iż miejsca, na które zakupiono bilety, zaczynają się zapełniać dopiero na 15-20 minut przed meczem.

Atmosfera na trybunach do momentu pierwszego wykopu zawodników niewiele różni się od tej sprzed stadionu. Gdy mecz się rozpoczyna, uaktywniają się grupy zwolenników zarówno Seahawks Gdynia, jak i Warsaw Eagles. Także niezdeklarowani fani włączają się do dopingu dzięki dużym staraniom spikera. Spotkanie na dobre rozpoczyna przyłożenie jednego z gdyńskich zawodników, po którym drużyna Seahawks obejmuje prowadzenie, jak się okazało, do ostatnich minut.

Po kilku chwilach wokół sektorów południowych rozpościera się woń hot-dogów. Oznacza to jedno: kibice są głodni. Strawy duchowej i cielesnej. Na szczęście mecz jest dynamiczny, dużo się dzieje i oczekiwania wszystkich przybyłych zostają zaspokojone. A gdy nadchodzi przerwa, toalety mają swój czas próby? Otóż nie. Miejsc tego typu jest na tyle dużo, że nie ma problemu z szybkim dostępem. To jedna z wielu zalet Stadionu Narodowego. Choć nie jestem w stanie określić, jak wyglądało to podczas meczów EURO 2012.

Druga połowa to ciąg dalszy pierwszej pary kwart: pewność rozgrywającego Seahawks promieniuje na całą formację ofensywną, co w pewnym momencie obraca się przeciw nim, jeden z warszawskich zawodników przejmuje piłkę 10 jardów przed własnym polem punktowym, przebiega z nią całe boisko. Publiczność wstaje z miejsc, lecz gdy wiwaty cichną, okazuje się, że punkty nie będą zaliczone, bo wcześniej nastąpiło przewinienie jednego z gdyńskich futbolistów. To skutecznie podłamało stołeczne „Orły”. Koncertowa gra przyjezdnych zaowocowała triumfem 52:37 i zasłużonym zdobyciem pierwszego mistrzostwa w historii klubu.

VII finał Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego należy uznać za bardzo udany. Zawodnicy pokazali to, co mają najlepsze, a nasza narodowa wizytówka sportowa otrzymała nowe przeznaczenie. Inwestycja w niszową dyscyplinę opłaca się. Nie na każde widowisko przyszłoby 25 tysięcy osób. Pozostaje pogratulować inicjatorom i organizatorom pomysłu i wykonania, a także życzyć wielu podobnych przedsięwzięć w przyszłości.

 

Radosław Kołodziejski