Dziennik emigranta: Przeprowadzka, czyli szanse na własne mieszkanie…

0
1349
views

Nienawidzę przeprowadzek – czyli obsesja gromadzenia rzeczy
Kiedyś moja ukochana polska piosenkarka śpiewała czy ważniejsze jest kim jesteś czy to co masz? I czy jedno da się zastąpić drugim.

Takie pytania nie nasuwają się codziennie, ale niezmiernie rzadko. Ostatnio coraz częściej mnie nawiedzają z racji tego, że czas na moją przeprowadzkę. Odkąd przyjechałem do Anglii to będzie moja piąta przeprowadzka. Z tym, że teraz mam więcej klamotów niż pięć lat temu. A lecąc na Wyspy miałem przepisowe 20 kilogramów w głównym bagażu (głównie ciuchy, jedna książka i parę płyt CD) i jeszcze pięć kilo w bagażu podręcznym. Teraz jeden obrót dostawczym vanem nie wystarcza, żeby zabrać się ze wszystkimi rzeczami.

Teraz jedna walizka nie starcza na same ubrania. Jedna walizka to nawet nie połowa ubrań. Poprzednim razem potrzeba było największego z dostępnego vanów, żeby zabrać same meble. Nie licząc przynajmniej dziesięciu wycieczek w te i z powrotem po drobne rzeczy. Nie żebym nie próbował pozbyć się czegoś. Udało się, ale tylko połowicznie. Połowicznie, bo nie udało się uzyskać dobrej ceny za to co sprzedałem. Cóż, ktoś musi zarobić – nawet jeśli jest to sprzedawca używanych mebli. W każdym razie – teraz mam mniej wielkogabarytowych rzeczy, za to więcej drobiazgów. Przy tutejszych cenach płyt kompaktowych – udało mi się swoje zmieścić w 2 całkiem sporych pudłach(nie licząc tych, co mam w samochodzie). Podobnie zwiększyła się znacznie ilość książek. Ale nie o tym dziś. Dziś o tym, że nie mam szans na mieszkanie na swoim.

Co z tego, że mieszkam w Wielkiej Brytanii i zarabiam więcej niż w Polsce? Co z tego, że w porównaniu do zarobków życie tu jest tańsze. Za godzinę pracę zarobię na kilka litrów benzyny, a nie jak w kraju na jeden, lub w dobrym przypadku dwa litry. Perspektywy kupienia własnego mieszkania są równie odległe jak w Polsce. Choć tu nie jest tak, że mieszkań jest więcej niż chętnych na nie. W Anglii jest dokładnie odwrotnie niż w Polsce – brakuje 80 tysięcy mieszań rocznie. Jednakże zdobycie środków na własne m-4 czy cokolwiek podobnego graniczy z cudem.
Dlaczego? Miejsce gdzie mieszkam – południe Anglii jest znacznie droższe od takiego środka, czy północy Anglii. Drożej jest tylko w Londynie (którego ceny są iście kosmiczne) oraz w dużych miastach i innych ośrodkach wypoczynkowych.
Z racji tego, że Torquay jest całorocznym kurortem (zaczynało historię będąc kurortem zimowym) wiele ludzi osiedla się tu na starość. Sprzedają duże rodzinne domy gdzieś w miastach i szukają czegoś mniejszego, bardziej rozsądnego, na starość. I tu się zaczyna problem. Oni mają kasę. Więcej niż przeciętny człowiek. Interesują się też mniejszymi nieruchomościami. Co wypycha wszystkich tych, co chcieliby zacząć swoją przygodę na drabinie posiadaczy nieruchomości. Bo ceny tych najmniejszych mieszkań czy domków wcale nie są tanie. Przyczyną problemów jest także kryzys, który z Wysp jeszcze jak na złość nie chce wyjść. Mizerny wzrost nijak nie przekształcił się w miejsca pracy. A Torquay, gdzie mieszkam jest pod względem płacy – jednym z najgorszych miejsc na Wyspach. Gdybym wiedział wcześniej, może postąpił bym inaczej i pojechał gdzieś do Midlands (centrum Wyspy). Tam ceny domów są niższe, a zarobki wyższe. Za to nie mam morza o lazurowym wybrzeżu. Zawsze jest coś za coś.
W każdym razie mówiłem też o kryzysie. Doprowadził on do tego, że już nie jest tak łatwo tak dostać hipotekę z pięcioprocentowym wkładem własnym. Teraz trzeba przynajmniej piętnaście procent. Albo dwadzieścia. Im więcej tym lepiej. Przeciętne, niewielkie (bungalow, w którym kiedyś mieszkałem miał niecałe 50 metrów kwadratowych powierzchni – dwie sypialnie, salonik, kuchnia i łazienka z toaletą i miniaturowy przedpokoik, w którym zmieścił się tylko wieszak) dwupokojowe mieszkanko kosztuje w przedziale 100 – 120 tysięcy funtów. Sami policzcie sobie ile trzeba mieć wkładu własnego. Przeciętne wynagrodzenie w mojej okolicy to około 15 tysięcy funtów rocznie. O ile ktoś zarabia średnią tutejszą. Większość Polaków jakich znam, nie zarabia takich pieniędzy. Policzcie sobie sami – jedna osoba nie ma najmniejszych szans, żeby uzbierać na depozyt. Rodzina z dwoma dochodami? Też nie jest łatwo.
Ceny w okolicy są wysokie, ale nie najwyższe w Anglii. Horrendalnie drogi jest Londyn czy inne większe miasta. 2 pokojowe mieszkanie w Londynie to dwa trzy albo cztery razy więcej niż, w południowym Devonie. Pozostaje tylko wynajmować mieszkania albo domy.

Ostatnio narodowe badania potwierdziły, że kryzys objawia się na rynku nieruchomości w różny sposób. Ceny domów przejściowo spadły. Ilość transakcji również spadła – i to drastycznie. Głównie przez problemy z otrzymaniem hipoteki. Ale zmieniło się coś jeszcze. Wiek pierwszego kupującego mieszkanie czy dom wzrósł do 37 lat. Jeszcze tak źle nigdy nie było, od momentu od którego publikuje się podobne raporty. To mówi samo przez się.
Przeprowadzka? Na razie do wynajmowanego mieszkania. Ciekawe czy kiedykolwiek do swojego?

Artur Pomper