Dziennik emigranta: państwo któremu można zaufać

0
1406
views

07.01.2011
Dziennik emigranta – dzień siódmy: państwo któremu można zaufać…

Wydawać by się mogło, że Polacy i Anglicy powinni być do siebie podobni mentalnie. Że nie powinniśmy się różnić w sprawach ważnych. Że nasze kultury są pokrewne – przecież mamy te same korzenie, te same wartości. Przecież oba kraje to państwa chrześcijańskie, że społeczeństwa nasze łączyło umiłowanie demokracji. I to wszystko powinno raczej upodabniać Polaków do Anglików, bardziej niż oddalać. Ale jest zasadnicza różnica w mentalności – Anglicy mają zaufanie do swojego państwa. Bo to państwo prawa. Nie jest to na pewno państwo idealne, ale przez te wszystkie lata wypracowano dość skuteczne metody radzenia sobie z przeszkodami. I choć Anglicy mogą nie lubić kolejnych premierów, ani królowej to jednak swoje państwo cenią. Narzekają na biurokrację, głupotę polityków tak samo jak nasi krajanie, ale zaufanie do państw mają. Zupełnie inaczej niż Polacy. Ciekawe czy to się kiedyś zmieni?

Anglicy mają do swojego państwa zaufanie,bo to państwo stworzono na ich potrzeby. A nie odwrotnie. Ma się nimi opiekować i chronić przed wrogami. Bo to ono ma służyć jego obywatelom. I to podejście widać na każdym kroku. Mottem policji jest „to serve and protect” – służyć i chronić. Anglicy nie mają w pogardzie policji. Oczywiście, tak jak Polacy przezywają funkcjonariuszy świniami, ale to raczej ci, co mają z wymiarem sprawiedliwości na pieńku. Policja nie jest ich wrogiem. Policja to przyjaciel. I dzięki temu podejściu znaczna część przestępstw jest duszona w zarodku – bo nikt nie obawia się zadzwonić na darmowy numer, jeśli ktoś w okolicy zachowuje się podejrzanie. Policjanci nie widzą w obywatelach potencjalnych przestępców. Nikt się nie wstydzi, że policyjny samochód parkuje przed moim domem.
Państwo nie jest ich wrogiem. Litera prawa jest ważna w ich życiu. Oni się nie boją państwa, bo tutejszy urząd podatkowy nie będzie ich ścigał za parę niezapłaconych groszy. Bo w Wielkiej Brytanii nie płaci się końcówek podatku. Nikt nie wyśle ponaglenia o zwrot sześciu groszy, kiedy to ponaglenie kosztowało 4,50 zł na poczcie, nie licząc papieru i czasu spędzonego przez urzędnika na wypisanie pisma. Nie. Co więcej – tu się nie składa zeznań podatkowych, jeśli się nie chce odzyskać jakiegoś zwrotu podatku. Inna sprawa, że nie musisz się spieszyć – masz klika lat na zgłoszenie swojej petycji. Osoba, która nie ma zwrotu nawet nie składa zeznania podatkowego. A druk, w którym występuje się zwrot ma 4 strony A4! Dosłownie cztery. Sam wypełniałem. Tutaj urząd podatkowy traktuje ludzi nie jako potencjalnych wyłudzaczy podatku. Nie, tutaj jest domniemanie niewinności dopóki nie udowodni mu się celowego zaniedbania albo oszustwa. Ciekawe czy w Polsce się to zmieni?
Urzędy tu są stworzone dla ludzi – kiedyś czekałem w kolejce, było niecałe 10 minut do zamknięcia urzędu zanim przyszła moja kolej. W Polsce poproszono by mnie, żebym przyszedł następnego dnia. A tu? Jakie zdziwienie mnie ogarnęło gdy pani za kontuarem poprosiła mnie i załatwiliśmy sprawę w piętnaście minut. Szok!
To jest różnica, która jest dla Polaka niewyobrażalna. Oczywiście to wynika z niechlubnej przeszłości i czterdziestu lat komunizmu. Tego się nie da odwołać dwudziestoma latami demokracji. Wtedy państwo rzeczywiście było wrogiem. I ludzie się go bali. Ciekawe ile zajmie nam lat, zanim uda nam się to nastawienie zmieni.

Artur Pomper