Brytyjskie nie dla pogłębienia wspólnoty europejskiej

0
1935
views

Wielka Brytania – hamulec Europy Wielka Brytania nie była członkiem- założycielem wspólnot. Sceptyczna co do pomysłu, obarczona wielkim, acz rozpadającym się imperium kolonialnym nie miała siły, ani ochoty, żeby się bliżej jednoczyć z Europą. NATO, czyli Sojusz Północnoatlantycki gwarantował jej bezpieczeństwo.

To i te parę głowic nuklearnych, które udało im się wyprodukować. Czasy powojenne nie były łatwe – niedobory żywności, bezrobocie, upadające wspomniane już imperium. Potem porażka w konflikcie sueskim. I coraz to nowe państwa w Afryce i Azji, które wszystkie nagle chciały niepodległości.

Nie – Wielka Brytania powojenna, nie była już taka sama po wojnie. Skończył się jej status wielkiego światowego mocarstwa. Zadłużona po uszy, przetrzebiona w wyniku starć na kontynencie nie miała chęci wiązać się z Europą. Za dużo to kosztowało przez te dwie kolejne wojny światowe. Jednak handlować z Europą chciała. Ba! Musiała. I to dlatego po latach przypatrywania się tworowi unijnemu w końcu się zdecydowała przystąpić. Jednak przystąpiła na swoich zasadach. Po pierwsze mniej wpłacała do unijnego budżetu – jednocześnie tracąc część pieniędzy na rozwój z różnych budżetów. Po drugie nie wprowadziła u siebie euro, za co teraz wszyscy są wdzięczni. Choć bywało z tym różnie – jeszcze rok temu z hakiem funt był niemal tyle samo wart co euro. Teraz proporcje są znów lepsze dla funta. Wielka Brytania nie przystąpiła także do układu z Schengen, który umożliwia swobodne przemieszczanie się (ostatnio Dania podarła ten dokument). Poza tym przez cały czas gdy była jakakolwiek mowa o pogłębianiu współpracy i wspólnoty Brytyjczycy oponowali. Im się podoba taki układ jak jest: czyli taki, w którym Wielka Brytania korzysta z wielkości rynków zbytu, a kupuje to co jest im niezbędne bez ceł. Tak jak na przykład jedzenie. Gdy się pójdzie do supermarketu na Wyspach to od razu to można zobaczyć: Europa i świat na talerzu. Pieczarki z Polski, truskawki z Maroka a potem Hiszpanii, wołowina z Argentyny. To co wyprodukowano na rodzimej ziemi jest zwykle dużo droższe.
Wielka Brytania od wielu lat nie jest w stanie siebie wyżywić. Więc Brytyjczycy korzystają z dobrodziejstw Unii – jak choćby rzeszy zarobkowych imigrantów. I choć zdania są podzielone, to obliczono kiedyś, że sama tylko społeczność polaków dodaje pół procenta PKB! co roku. Prawdą jest, że bezrobocie ostatnio wzrosło – kryzys uderzył w Wyspy bardzo mocno – ale wciąż jest prawdą, że kto chce pracować – znajdzie pracę. Tylko może nie w tydzień, ale w miesiąc albo dwa. Co i tak jest dużo lepiej niż w Polsce. I choć Wielka Brytania jest drogim (najdroższym w Europie) do życia krajem – ten co pracuje na pełen etat, da sobie radę. W sklepie zamiast brytyjskiej wołowiny wybierze tą z zza granicy i oszczędzi.

Ale wróćmy do eurosceptycyzmu. Największa obecnie partia – torysi czy też konserwatyści są co najwyżej eurosceptykami jeśli nie przeciwnikami Unii. To Tony Blair i jego Partia Pracy była zawsze bardziej prounijna. Zmiana na szczytach władzy umożliwiła pokazanie tego bardziej sceptycznego oblicza przeciętnego Brytyjczyka. A przeciętny Brytyjczyk raczej nie ma dobrego stosunku do unii. Nie rozumie biurokracji i dziwnych przepisów o tym, że marchewka jest owocem (notabene jest tak, bo według przepisów dżemy można robić tylko z owocem, a w Portugalii robią dżem marchewkowy – ergo marchewka jest owocem) i innych. O ile jeszcze Polacy nie są na cenzurowanym (ale nie wszędzie) bo ciężko pracują, to już nie są tak chętni do Rumunów czy Bułgarów. Prawdziwą plagą są jednak imigranci, którzy przyjeżdżają tu nie po to by pracować, ale by pobierać zasiłki. Tu Polacy nie przodują. Brytyjczycy nie mogą zapomnieć, że nikt ich nie pytał o zdanie o przystąpienie do traktatu z Maastricht. I to jest w zasadzie powód, dla którego wczoraj premier Cameron powiedział na szczycie unijnym, że zacieśnianie unii powinno się odbyć bez Zjednoczonego Królestwa – bo im tego nie potrzeba. Cameron ma oczywiście na myśli swoich wyborców, którzy mu przyklasną, ale mówi się też, że chciał się przypodobać londyńskiemu City. A City to londyńska dzielnica finansjery – równa (albo nawet większa) co do wielkości i znaczenia Nowemu Jorkowi. To siła napędowa brytyjskiej gospodarki. Gdyby Cameron zgodził się na nowy traktat, który dawałby Unii prawo do mieszania się w finanse państw członków – wtedy ograniczono by właśnie City. A to jest narodowy skarb, którego trzeba chronić. City to największe na naszym kontynencie centrum finansowe. Równać się może tylko Nowy Jork, reszta centrów jest daleko w tyle. I choć tu nie wytwarza się żadnych fizycznych dóbr, to jednak City dokłada się w znaczącym stopniu do gospodarki tego wyspiarskiego kraju.

Jednak to co mówił Cameron może być tylko zagraniem pod publiczkę. Podobno, po cichu prowadzone są rozmowy o brytyjskim wsparciu dla euro. Bo Brytyjczycy, tak jak Polacy mają żywotne interesy na kontynencie. A z euro po prostu łatwiej je robić. Wielka Brytania znana ze swojego izolacjonizmu może nie chcieć się zgodzić na pogłębienie integracji i zrzeczenie się swojej suwerenności, ale to nie oznacza, że porzuci całkowicie Europę. Nie stać ją na taki gest. Nawet jeśli premier Cameron uwziął się, po prostu ich nie stać.

Artur Pomper