Dziennik emigranta: o walentynkach

0
1343
views

14.02.2011 Torquay
Dziennik emigranta: dzień świętego Walentego
Dziś dzień zakochanych drodzy Czytelnicy, ciekawe czy też go jakoś specjalnie obchodzicie.

Bo to nowa moda, która przyszła do nas z Ameryki. Dla mnie to nie jest jakieś specjalnie przykry dzień, ale pewnie są osoby, które tak nie myślą. Zwłaszcza te, które nikogo nie mają. Które od nikogo nawet kartki nie dostaną. Dla tych wszystkich osób to nie jest żaden szczególnie ważny dzień w roku. To jest dzień, który można by spokojnie przespać. Więc może za przykładem Johna Grishama, który napisał książkę – „Ominąć święta” może zacznijmy nową tradycję omińmy walentynki.

To chyba jedyna amerykańska moda, którą można jakoś przełknąć. Halloween jest dla mnie niepojęty i nie rozumiem dlaczego właśnie w Polsce staje się coraz bardziej popularny. Co tam takiego jest, że ludzie się zarażają nim. Mam też nadzieje, że święto dziękczynienia też się nie przyjmie – po ostatnich świętach nie mogę zbytnio patrzeć na indyki. W Anglii na święta je się indyka. W rodzinie gdzie byłem w czasie ostatnich świąt mieliśmy dwa indyki wielkości strusi – każdy po 21,5 kilo!
Walentynkami niestety jest trudniej tak jednoznacznie ocenić. Choć z drugiej strony to święto nie chyba nie ma nic wspólnego z byciem zakochanym. Bo to nie jest ważne czy dostanie się kartkę czy też prezent. To jest przecież namiastka tego, czego naprawdę każdy z nas potrzebuje, do czego dąży. Miłość dwóch osób do siebie nie potrzebuje takich atrybutów.

Czasem wydaje mi się, że ten dzień wymyślono tylko dlatego, żeby zwiększyć sprzedaż. Bo przecież każdy kto pracuje w handlu wie, że po okresie świątecznym, który jest najgorętszym czasem zakupów przychodzi styczeń. A potem jest luty, który wcale nie jest lepszy. Miesiąc w którym wszystkie emocje opadają, w którym każdy skrobie jak może. Zwykle klientów jest znacznie mniej, bo wydali większość pieniędzy w czasie świąt i teraz muszą przeczekać. A jeśli znowu w tym roku przesadzili nie pojawiają się na zakupach chyba, że absolutnie nie da się tego uniknąć.
Z moich obserwacji wynika (pracuję w sklepie z winami), że w styczniu klienci albo wypijają świąteczne zapasy, albo otwierają prezenty spod choinki (alkohol jest dosyć częstym prezentem) i w ogóle nie chodzą na zakupy.
Tak więc ktoś w swojej wysokiej, przeszklonej wieży, patrząc na słupki obrotów wymyślił kiedyś, że żeby zwiększyć sprzedaż i zahamować niechciany trend. Święto zakochanych to kolejna okazja, żeby pójść do sklepu i wydać pieniądze. A to na róże, a to na czekoladki. Pustawe w styczniu restauracje i hotele przeżywają natłok gości przez te kilka dni. Bo walentynki to nie jest już jednodniowe wydarzenie. A jeśli jest bliżej weekendu, to też można cały czas wolny przerobić na walentynkowy. W niektórych miejscach wystawy zmienia się już w parę dni po świętach i zaczynają wtedy królować wielkie czerwone serducha.

Niestety cała ta komercja zabija ducha tych świąt, czy może tego święta, które w założeniu miały być dniem, w którym celebruje się uczucia. Miłość dwóch ludzi. A dziś w skrzynce mejlowej znalazłem nawet specjalną ofertę banku – a jakże walentynkową! Do czego to już doszło.

Z tego wszystkiego można wywnioskować, że walentynki owszem zostały wymyślone dla celebrowania miłości. Ale miłości do pieniądza!

Tym wszystkim, którzy dostali walentynkę gratuluję, pozostałym zostaje kolejny rok. Pozdrawiam wszystkich, walentynkowo oczywiście.

Artur Pomper